ja_na_koniku

Zdjęcie zrobiono najprawdopodobniej w 1975 lub 1976 roku w Radomiu na ul. Żeromskiego przed kościołem garnizonowym. Niestety nic z tamtych chwil nie zapamiętałam... Zapamiętałam za to moje dzieciństwo i dorastanie na ul. 1-go Maja w Radomiu (obecnie to ulica 25-go Czerwca). Zielone podwórko z płaczącymi wierzbami i z tajemnym przejściem przez stary, opuszczony sad na boisko mojej szkoły podstawowej. Zabawy na trzepaku pod wielką, rozłożystą płaczącą wierzbą. Do przedszkola chodziłam na ul. Buczka. Jakoś nie przepadałam za tym miejscem, bo jako dziecko urodzone w listopadzie zawsze trafiałam do grupy młodszych dzieci niż chciałam. Pamiętam kaszę mannę, którą można było do woli słodzić, obowiązkowe leżakowanie i pierwszy raz zawiązaną przeze mnie sznurówkę. Wakacje w 1981 r., gdy nie mogąc się doczekać pójścia do 1 klasy biegałam po podwórku z tornistrem wyładowanym książkami. Koniec końców przed wrześniem zdążyłam go utytłać farbą ze świeżo pomalowanej ławki na podwórku. Zima obowiązkowo wiązała się ze zjazdami z górki (małej i dużej) w Parku im. T. Kościuszki. Jednego roku zdarłam przez jazdy na pupie mój ukochany kożuch. Jednak pamiętam taką jedną zimę (niestety nie jestem w stanie określić, w którym to było roku – może 1980?), podczas której uczyłam się jeździć na łyżwach na lodowisku urządzonym przy szkole nr 13. Mój tato dzielnie mi w tym towarzyszył. Pamiętam też dzień 13 grudnia 1981 r. – gdy nagle okazało się, że pan prowadzący „Dziennik” jest wojskowym (miał na sobie mundur), a gen. Jaruzelski mówił coś o stanie wojennym. Dla mnie, 7-letniego wtedy dziecka, oznaczało to po prostu wojnę! Tuliłam się do mamy siedząc u niej na kolanach i wyobrażałam sobie, że to może ostatni raz... Pod oknami spacerowali żołnierze... Każdy ranek wiązał się dla mnie z niemałą udręką – moja mama przed wyjściem do pracy zawsze czesała moje długie, falowane włosy i plotła mi warkocze. Wszystko to odbywało się w łóżku kiedy próbowałam jeszcze spać. Istne mistrzostwo świata, chyba nikt tego nie potrafił! I to nic, że czasami warkocz był trochę krzywo zapleciony. Mój tato też był w tym mistrzem – pamiętam wczasy gdzieś nad morzem (obowiązkowe wyjazdy co roku), które spędzałam tylko z tatą. Dbał o mnie tak, że wszyscy mi zazdrościli. Nawet plótł mi warkocze i to jak! Pamiętam kiosk koło bloku (zresztą chyba stoi tam do dziś) i sobotnie kupowanie „Życia Warszawy” za 1 zł. Pomimo tego, że w latach 80. słodycze były na kartki ciągle je znajdowałam u mnie w domu. Oczywiście zawsze były skrzętnie chowane przez mamę i zawsze przeze mnie przypadkiem odnajdowane. Zawsze skrzętnie zbierałam grosiki na lody na patyku. Pamiętam budkę z lodami przy parku. Na początku lat 80. przeprowadziliśmy się na Michałów – odległe wtedy osiedle, do którego nawet nie dojeżdżały autobusy. Pamiętam łąki i pola, na których obecnie stoi hipermarket. Od tego czasu bardzo wiele się tu zmieniło. Tak samo jak wiele zmieniło się w moim życiu...
a.